
DZIEŃ OTWARTY Z JOGĄ ORAZ KONCERT MIS TYBETAŃSKICH W LĘBORKU

W niedzielę 4 września zapraszamy na niespieszne popołudnie z jogą i relaksacyjnym koncertem mis tybetańskich, gongów i śpiewu intuicyjnego.
Czekamy na wszystkich, przede wszystkim na osoby, które nie miały dotąd styczności z jogą, a chciałyby spróbować tej formy aktywności. Z radością przywitamy osoby, które kiedyś ćwiczyły i chciałyby powrócić do ćwiczeń. Wiek nie ma znaczenia, każdy moment w życiu jest dobry, aby zacząć ćwiczyć! Jeśli tylko czujesz, że masz chęć spróbować łagodnie uruchomić swoje ciało dzięki jodze i zrelaksować je przy dźwiękach mis – te zajęcia są właśnie dla Ciebie!
GDZIE: SZKOŁA JOGI W LĘBORKU
ul. Pomorska 5 C
84-300 Lębork
GODZINY : ZAJĘCIA JOGI 16.00 – 17.00
KONCERT 17.30 – 19.00 ( może się troszeczkę przedłużyć 🙂
OPŁATA: 30 ZŁ ZA CAŁOŚĆ
SERDECZNIE ZAPRASZAMY, ZABIERZCIE WYGODNY STRÓJ DO ĆWICZEŃ, I PRZYPROWADŻCIE RODZINĘ I ZNAJOMYCH <3
Pamiętajcie też o czymś do picia. Na koncert warto mieć coś do przykrycia oraz opaskę, lub chustkę, którą zakryje się oczy (łatwiej wtedy zapaść w głęboki relaks i odpocząć).
PROSIMY O WCZEŚNIEJSZE PRZYBYCIE, ABYŚCIE MOGLI SPOKOJNIE SIĘ ROZGOŚCIĆ W SALI.
LICZBA MIEJSC JEST OGRANICZONA, OBOWIĄZUJĄ ZAPISY DROGĄ MAILOWĄ
andrzej@joga.lebork.pl LUB TELEFONICZNIE 795 95 95 37 .
Zajęcia z jogi poprowadzi nauczyciel jogi Andrzej Kozłowski.
Koncert zagra i zaśpiewa artystka Magdalena Pfeifer.
SZCZEGÓŁY DOTYCZĄCE KONCERTU :
Masaż dźwiękiem mis tybetańskich to wynik długoletnich badań fizyka iradiestety Petera Hess’a nad dobroczynnym działaniem dźwiękustosowanego przez mieszkańców Himalajów.
Ta metoda relaksu stanowi połączenie nowoczesnej wiedzy z zakresu fizyki i medycyny z tradycyjną wiedzą i kulturą oraz praktyką leczniczą Dalekiego Wschodu.
Technika ta bazuje na krystalicznej budowie i właściwościach
dźwiękowych, bogatych w pełen zakres częstotliwości, specjalnych mis,wykonanych z 12 stopów czystych metali. Od wieków były one używane w świątyniach, przy różnego rodzaju obrzędach i w gospodarstwach domowych w Nepalu, Tybecie, Indiach i innych krajach Wschodu.
Koncert poprowadzi Magdalena Pfeifer:
Ukończyła kursy bioterapii u Cypriana Toruńskiego oraz terapii
dźwiękiem gongów i mis tybetańskich w szkole Petera Hessa, teraz pracuje z misami metodą autorską, miała także zajęcia z zakresu pracy z głosem i uzdrawiania dźwiękiem u Shirley Rodin oraz u polskiej śpiewaczki i propagatorki tych metod Olgi Szwajgier. Z powodzeniem prowadzi indywidualne lekcje śpiewu, a także warsztaty i zajęcia z terapii dźwiękiem, koncertuje łącząc dźwięki gongów ze śpiewem, osiągając przy tym niezwykłe efekty muzyczne i relaksujące, wpływając pozytywnie na zdrowie i samopoczucie słuchaczy. Uważa, że dźwięk i muzyka nie są obojętne dla człowieka, traktuje je jako narzędzia do osiągnięcia harmonii, uczy jak korzystać z ich dobrodziejstwa, tak, by życie uczynić pełniejszym i radośniejszym.
Więcej na:
www.magdalenapfeiferarts.com
http://www.joga.lebork.pl/
www.facebook.com/magdalenapfeiferarts
KONCERT W LĘBORKU
[Best_Wordpress_Gallery id=”32″ gal_title=”Koncert w Lęborku”]
4 września 2016, Lębork Dzień Otwarty Jogi w Szkole Jogi
Z przyjemnością piszę o tym, że w Szkole Jogi w Lęborku znów zabrzmi mój glos oraz dźwięki moich mis i gongów!
Grałam w tym miejscu w styczniu – zaprosili mnie tam fantastyczni ludzie! Zorganizowała wszystko moja przyjaciółka Monika. Namówiła i mnie i właścicieli szkoły. Sala Szkoły Jogi jest piękna, z wysokim sklepieniem, wielkimi oknami wychodzącymi na ogród, jasna, przestronna, ogromna, świetna akustycznie! Występowałam tam z wielką przyjemnością, tym bardziej, że energia tam jest taka… wyciszająca, kontemplacyjna… wspaniała! Sala wybudowana została tylko na potrzeby jogi – dopuszczono mnie tam, co jest dla mnie wielkim zaszczytem, a jeszcze większym, że właściciele dbający o czystość energetyczną Sali chcą kontynuować współpracę ze mną!
Bardzo serdecznie polecam tę szkołę wszystkim, którzy pragną rozpocząć, bądź kontynuować przygodę z jogą. Na pewno będzie udana! I bardzo serdecznie zapraszam na Dzień Otwarty Jogi 4 września 2016 r.
Więcej informacji podam wkrótce, dostępne będą również na stronie Szkoły Jogi, gdzie już teraz warto zajrzeć:
http://www.joga.lebork.pl/zajecia-jogi/rozklad-zajec/
Do zobaczenia!
O FOTOGRAFII I REALIZACJI MARZEŃ
W życiu ludzi zdarza się wiele inspirujących dni. W życiu artystki również. To ważne, ponieważ pomaga się nam rozwijać zauważanie pewnych rzeczy, przemyślenie ich, powoduje to rozszerzenie percepcji, możliwości artystycznych, zwiększenie możliwości wyrazu…
Ostatnie dwa dni były wyjątkowo inspirujące mnie artystycznie. Dwa dni pełne pasji, zmęczenia i nawet zwątpienia. Frustracji. Pytań, czy się nadaję. Dwa dni artystycznego rozwoju, spędzone w Trójmiejskiej Szkole Fotografii. Dwa dni, które grubą linią odcisnęły się na filmie mojego życia. Dni, które doprowadziły do przewartościowań i zadania sobie pytania – co dalej?
Jako dziecko miałam możliwość wchodzić na zaplecze zakładu fotograficznego Foto Miruś w Gdyni. Nie tylko jako konsument zdjęć. Zakład należał do naszych sąsiadek, a one mnie lubiły i pozwalały czasem przyjrzeć się sprzętom, tym wszystkim parasolkom odbijającym światło, reflektorom, aparatowi! To był zaczarowany świat, atelier, do którego ludzie przychodzili odświętnie ubrani, od fryzjera -dla nich zrobienie zdjęcia to było święto. Była tam taki wspaniały aparat, ogromna maszyna! Panie fotografki wsuwały do niego metalową kasetę z kliszą, po zrobieniu zdjęcia wyciągały tę kasetę i zanosiły do ciemni. Często z nostalgią i ciepłem w sercu wspominam te chwile, kiedy skradałam się na zaplecze, chowałam w ciemności za grubą zasłoną, by podejrzeć pracę… marzyłam o tym, by znaleźć się w ciemni, jaskini magicznych mocy ujawniania tajemnic, historii ludzkich, wspomnień zaklętych w kliszy… lubiłam sobie wyobrażać kim są ci ludzie na kliszach i zdjęciach, jakie mają marzenia, jakie są ich życia. Czy są szczęśliwi, czy może nie. Jak mieszkają, czy podróżują, jakie są ich zawody. Negatywy były jeszcze bardziej inspirujące. Sama nadal z sentymentu trzymam sporo negatywów swoich osobistych zdjęć i często chętniej przeglądam właśnie je – nie same zdjęcia. Taśma filmowa, szary plastikowy pasek, taki niepozorny. Film z życia, zapis, coś niby niezmiennego, co można jednak jeszcze troszkę zmienić – na przykład nałożyć klatki na siebie – i już zmienia się kontekst. Poza tym wszystko jest na kliszy w negatywie inne. Ogromne pole dla wyobraźni! A dla wyobraźni dziecka!? Fotografki były dla mnie czarodziejkami. Miały moc zaklinania rzeczywistości, wyłaniania z ciemności tego, co być może mogłoby być zapomniane, utrwalania chwili, czy czyjegoś wyglądu. Miały moc poprawiania jej czasem (retusz), moc panowania nad wspomnieniami. Były dla mnie szafarkami wspomnień i historii ludzkich.
Marzyłam, że zostanę dopuszczona do ciemni, ale tak się nie stało. Mogłam tylko czasem coś zobaczyć przez uchylone drzwi. To była wielka tajemnica i absolutnie nie wolno było wchodzić tam dzieciom, nawet trochę większym. To oczywiście rozbudzało namiętności i wyobraźnię!
Tak się życie potoczyło, że namiętnie robiłam zdjęcia i starałam się w miarę moich skromnych możliwości, aby były jak najlepsze. Mimo to porzuciłam marzenie o fotografii bardziej – jakby to ująć? Lepszej jakościowo. Brak mi było wiedzy, środków, czasu. Potem dostałam aparat, z którym kompletnie nie wiedziałam co robić – moje marzenie, ale był zbyt skomplikowany. Ja miałam zbyt dużo innych obowiązków i spraw, poza tym, no umówmy się, jest tyle ludzi robiących lepsze lub gorsze zdjęcia, czy ja też muszę? Zastanawiałam się, co ja jeszcze mogę dać światu, skoro tyle w fotografii zostało już powiedziane? Nie wydawało mi się, żebym mogła osiągnąć coś w tej dziedzinie, tym bardziej sama, bez pomocy, więc nie szukałam. Zwyczajnie nie wierzyłam w siebie. Zwątpiłam. Choć namiętnie przyglądam się zdjęciom innych ludzi, szczególnie portretom wszelkiej maści. Obserwuję fakturę, środki wyrazu, światło, to, co się dzieje na zdjęciu, próbuję dociec, co zdjęcie ma powiedzieć. Przecież one mówią. Jak ktoś chce, to usłyszy całe historie… a ja chłonę. Całą sobą. I próbuję mimo wszystko (natura zawsze wyjdzie z człowieka), aby zdjęcia, jakie robię dla siebie, do domu coś sobą reprezentowały. Żeby były przyzwoicie skomponowane, żeby dobrze się na nie patrzyło.
Wielokrotnie przyglądałam się (codziennie je mijam w drodze do pracy) reklamie Trójmiejskiej Szkoły Fotografii, patrzyłam na nią z nostalgią i z uporem maniaka wysyłałam tam córkę. Córka nie chciała. Może ma podobne wątpliwości do tych, które ja miałam w życiu, choć moim zdaniem jest w tym kierunku bardzo utalentowana, a może jej droga po prostu jest inna? A może ma rację, kiedy mówi mi, że popełniam grzech rodzica, który nie spełnił swojego marzenia i próbuje je spełnić poprzez dziecko?
Jakiś czas temu zostałam poproszona o to, bym uwieczniła na zdjęciach pewne wydarzenie – „bo robisz fajne zdjęcia”. Uwierzyłam osobie, która mnie poprosiła, bo nie rzuca słów na wiatr. Skoro tak, skoro on uważa (oni, do tego osoby bardzo nietuzinkowe i wymagające), że te zdjęcia, które dla nich do tej pory zrobiłam ot, tak, by pomóc uwiecznić inne wydarzenie, są dobre, to może jednak coś by ze mnie było? Może mogę więc przynajmniej spróbować czegoś się dowiedzieć czegoś więcej o fotografii, nauczyć się wreszcie obsługiwać aparat, korzystać z możliwości, jakie daje i robić sobie i bliskim przyjemność robiąc przyzwoite, a może nawet ładne fotografie? I nagle – z dnia na dzień podjęłam decyzję! Jest! Dwudniowy kurs portretu. Wzięłam więc aparat i popedałowałam na rowerze do Orłowa.
To były dwa bardzo intensywne dni. Bardzo. Wiedzy multum. Aż głowa mi pękała on niej i to niemal dosłownie. W nocy śniłam o ludziach spotkanych na kursie, o ludziach, którzy czekali na mnie w dwóch mieszkaniach, aż się na coś zdecyduję (mam jeszcze inną szkołę na myśli, chętnie wzięłabym dwie, ale fizycznie nie wyrobię). Niestety zaczęłam pobieranie nauki nie od tej strony – powinnam zacząć od podstaw, ale ja nie chciałam czekać prawie dwa miesiące na kolejny kurs z podstaw, no tak mam, że jak coś zdecyduję, to muszę już, żeby nie rozmyślić się po drodze. Trzeba korzystać z okazji, jakie niesie los! I dobrze zrobiłam, choć było mi ciężko. Nie znam aparatu. Nie wiem wielu rzeczy. Ale nie szkodzi. Miałam chęci i determinację. Chciałam mimo wszystko wyciągnąć jak najwięcej nauki. Patrzyłam, słuchałam, chłonęłam, zapisywałam – w zeszycie, w głowie, sercu i na karcie aparatu. W żadnym razie nie są to dni stracone! Były niezwykle inspirujące! Spotkałam wspaniałych ludzi, którzy bardzo chętnie dzielili się swoją wiedzą i ZACHĘCALI: rób zdjęcia. Nie szkodzi, że mogą być niepoprawne. Jak będziesz wiedziała, co poprawić, przecież to zrobisz. To kolejny krok do bycia lepszą w tym co robisz.
Nie co dzień spotyka się takich artystów jak Wojtek Korsak, którzy oprócz wiedzy, dzielą się historiami o tych, których fotografował. A fotografował naprawdę wielkich! I ma ogromne doświadczenie. Nie co dzień można pogadać z Radosławem Brzozowskim, którego subtelne akty powalają na kolana. Nie co dzień spędza się czas z taką fotografką jak Małgorzata Bardoń, której wyobraźnia i zdjęcia są bardzo bliskie mojej wrażliwości. W dodatku jest samoukiem – i to też jest bardzo inspirujące, bowiem jej zdjęcia świadczą nie tylko o talencie, ale o wielkiej pracy nad sobą i samozaparciu, a to budzi mój ogromny szacunek! Do tego oni wszyscy patrzą na ludzi inaczej, trochę jak ja, więc jestem po prostu wzruszona. Tymi spotkaniami, spędzonymi w ich towarzystwie godzinami, czy kilkuminutową rozmową, jak w przypadku pana Radka. Wszyscy otwarci i życzliwi. Myślę, że mottem szkoły mogłoby być – błędy są po to, by się na nich uczyć, bo wielokrotnie z ust tych wspaniałych artystów to zdanie słyszałam. Dziękuję za nie. Motto na życie dla wielu!
Byłam w studio. Magia – lampy, te wszystkie sprawy czarujące różne rodzaje światła. Był też aparat – taki, jak u fotografek z mojego dzieciństwa, przynajmniej bardzo podobny. Wielka maszyna do robienia zdjęć. I to przeważyło szalę! Wywołało wspomnienia, przypomniało nieśmiałe marzenia.
Miałam okazję i ogromną przyjemność pracować z modelkami w studio i w plenerze. Piękne, sympatyczne dziewczyny! Bardzo dziękuję i Weronice i Marcie! Z Martą – bardzo ciekawą osobą, być może coś wspólnie zrobimy, nawiązała się nić sympatii, a to ważne przecież! Świetna dziewczyna!
Zdobyłam pewną wiedzę. Być może nowy środek artystycznego wyrazu. Początki mogą być bolesne, ale kto sobie nie obtłukł zadka w trakcie nauki chodzenia? A nawet i w dorosłości zdarza się rymnąć na glebę, nabić guza przecież!
Życie niesie swoje wyzwania. Przypomina o naszym przeznaczeniu. Trzeba nauczyć się odczytywać znaki. Właściwie. Próbując, szukając.
Ukończyłam kurs portretu. Rozpoczęłam tym samym kolejną rzecz w moim życiu. I z dumą przedstawiam zaświadczenie o ukończeniu tego kursu! Cieszy mnie to, że mam pęd do rozwijania się i swoich umiejętności. Pomimo, że kiedyś mawiano o mnie – zdolna, ale leń. Tak, jestem leń. Ale taki z ADHD, haha! Ciągle mnie coś goni, ciągle robię i uczę się czegoś. Niektórzy po prostu tak mają 🙂 a artysta musi poleżeć trochę „ponicnierobić”, to są chwile, kiedy w głowie się dzieje!
Moja przyjaciółka, kiedy się dowiedziała, że znów w jakiejś szkole jestem, zapytała, czy ja muszę tak gonić? No muszę. Jak są okazję, to muszę je gonić. I łapać. To mnie kręci i nakręca.
To, co się wydarzyło w ostatnich dwóch dniach zmieniło moje myślenie o fotografowaniu przeze mnie. Może nie pokażę niczego nowego w fotografii, ale mogę czerpać radość z robienia zdjęć. I dać trochę radości, czy refleksji ludziom przeze mnie fotografowanym, szczególnie, jeśli zdjęcia, jakie im być może zrobię będą lepsze niż dotychczas. Wartość nie do zmierzenia! Mimo wszystko pokażę też coś innego, gdyż filtruję fotografowaną osobę czy krajobraz poprzez siebie i swoją osobowość, wrażliwość. Zmiany w życiu i nowe drogi mają to do siebie, że budzą wiele wątpliwości. Nie chcę być kimś tam z aparatem. Nie chcę być kolejnym domorosłym fotografem, kimś, kto ma dobry sprzęt i myśli, że może robić w związku z tym dobre zdjęcia. Chcę umieć. Chcę coś przekazywać zdjęciami. I chyba znalazłam sposób, by być kimś, kto może czasem zrobić naprawdę dobre zdjęcie. Nawet, jeśli to będzie jedno na tysiąc. Niekoniecznie przy użyciu fotoszopa. Pewnie przyniesie mi on wiele frustracji, ale z pewnością i satysfakcji.
Tak to jest, kiedy chce się być artystą w tym, co się robi.
http://www.malgorzatabardon.com/
http://www.photowork.pl/wojtek-korsak-photography-2016/
http://radoslawbrzozowski.com/
Zdjęcia z sesji zostały pobrane z https://www.facebook.com/Tr%C3%B3jmiejska-Szko%C5%82a-Fotografii-112836372134429/?fref=ts
Dziękuję szkole za udostępnienie ich!
O KONCERCIE W MIĘDZYNARODOWYM DNIU JOGI 2016
19 czerwca 2016 był wielkim dniem dla wszystkich ludzi zainteresowanych jogą i jej różnymi odmianami! Światowy Dzień Jogi w Trójmieście! W gościnnych progach AWFiS można było wiele skorzystać i spróbować swoich sił na przeróżnych warsztatach prowadzonych przez nauczycieli z trójmiejskich szkół, ale nie tylko – mieliśmy też zagranicznych gości. W pobliżu centrum dowodzenia można było nakarmić ciało specjałami z foodtrucka Atelier Smaku Joli Słomy i Mirka Trymbulaka z Gdyni, którzy pojawili się tam osobiście, swoje stoisko ze smakowitościami miała też gdyńska Borowa Ciotka. Byłam tam przecież i ja – karmiłam Wasze uszy i dusze dźwiękami mis, gongów, śpiewałam dla Was… Także w kwestii żywnościowej na różnych poziomach energetycznych Gdynia rządzi, haha!
Dla mnie to był niezwykły koncert. Każdy jest cudowny, każdy jest wyjątkowy, na każdym jest cudowna publiczność! Ale ten był inny pod pewnym względem. Zdarza się, że moje koncerty są nagłaśniane, choć faktycznie niezbyt często. Do tej pory śpiewałam do mikrofonu dość nieśmiało. Zazwyczaj też instrumenty były nagłośnione na stałe – mikrofon był postawiony na statywie i ot, cała filozofia, wszystko było równo. A na ostatnim koncercie miałam tylko dwa mikrofony do dyspozycji… to trochę za mało na taką ilość instrumentów, do tego tak cichych (misy). Jeden stał wśród mis i zbierał dźwięk, a drugi… drugi wykorzystałam na maxa! Na szczęście od jakiegoś czasu miewam okazje, żeby poobcować z mikrofonami i trochę się z nimi oswoiłam. Dzięki temu odważyłąm się tym razem, by kierować mikrofonem i sterować dźwiękami mis i gongu po swojemu! Mogłam wydobyć brzmienia, których normalnie nie usłyszelibyście, gdyż niektóre z nich są tak subtelne, że słychać je tylko w pobliżu gongu. Ośmieliłam się też zaśpiewać do mikrofonu pełnym głosem, bez – mam nadzieję – nieprzyjemnych zbędnych zgrzytów! I bawić się tworzeniem dźwięków, których bez mikrofonu efekt byłby mniej spektakularny. To było niezwykłe! I chcę więcej!
Dziękuję Wam wszystkim za przybycie! Dziękuję za wszystkie miłe słowa, jakie od Was usłyszałam, pamiętajcie, że to dla Was, to Wy – słuchacze jesteście moja inspiracją!
Wiele razy słyszę pytania o płytę. O nagrania. Są w planie J mam nadzieję, że już niedługo!
Jeśli ktoś z Was chciałby się podzielić zdjęciami z koncertu – będę bardzo, bardzo wdzięczna!
Żegnam Was dziś naszą koncertową intencją – niech dobrostan zawsze będzie z nami!
Linki, które mogą Was zainteresować:
www.facebook.com/magdalenapfeiferarts 😉
http://borowaciotka.pl/borowa/
http://www.menubezglutenu.pl/lokal/food-truck-atelier-smaku-gdynia